
Nieustające pasmo sukcesów, czy pasmo biodrowo – piszczelowe? Krótka rzecz o sukcesie widzianego z przez bańkę social mediów.
Zdarzało Ci się płakać? Pewnie tak. Wzruszyłeś się na ślubie, podczas filmu, a może podczas innej sytuacji rodzinnej. A zdarzyło Ci się płakać z powodu bezsilności?
Był początek lipca, wieczór, godzina 19.00 choć to jest jeszcze ten czas, gdy o tej porze jest jasno. Ciepło, ale nie upalnie, przyjemny moment na koniec gorącego dnia. Biegliśmy razem wzdłuż torów kolejowych, mijając po prawej stronie pola, na których pszenica była dopiero w połowie swojego wzrostu. Żniwa dopiero za dobry miesiąc.
– Nic do mnie nie mówisz. Usłyszałem. Co Ci jest? Biegłem w ciszy dalej. – Słyszysz mnie, padło ponownie, tym razem mogłem usłyszeć lekkie podenerwowanie w tonie głosu.
– To jest bezsensu, ja Ci coś opowiadam a Ty milczysz. Słyszysz! Tym razem słychać było już wyraźne wzburzenie.
– Co mam Ci powiedzieć, że się boję, że nie wiem co powiedzieć, że czuje się bezradny, słaby i samotny. Czuje się totalnie bezsilny i strach przeszywa każdą moją komórkę. Nie wiem co mówić, robić. Chce mi się wyć, chce mi się ryczeć. Odpowiedziałem
Zamilkła.
– Jeżeli chcesz możemy o tym porozmawiać?
– Nie teraz. Mam potrzebę wybiegania się, wyżycia. Może później. Przepraszam Cię, ale pobiegnę szybciej do przodu. Mam do zrobienia swoją część treningu.
– Ok. Odpowiedziała bez żadnej nuty żalu czy złości. Słychać było raczej troskę.
Przyspieszyłem tempa i nie oglądając się za siebie biegłem dalej. Tysiące, może setki a tak naprawdę to kilka myśli biegało mi po głowie. Ostatnie kilka miesięcy było najtrudniejszych w moim zawodowym życiu. Rynek totalnie się załamał, stanął jak pociąg w polu. Obrotówka wykorzystana do cna, klienci wstrzymali się z zakupami, zabójcza inflacja drenuje portfele ludzi a rosnące oprocentowanie demoluje budżety tych, co kupili swoje wymarzone M na kredyt.
Dobiegłem do kapliczki, właściwie Krzyża, których na mojej trasie biegowej mijam trzy. Przystanąłem, zacząłem się modlić, właściwie to mówić co mnie boli, o moim strachu, o tej potężnej bezsilności, która paraliżuje i odbiera chęć do życia. I w tym momencie zacząłem płakać. Nie łkałem, nie beczałem, łzy same płynęły, chciałem przez chwilę w tym stanie pobyć. Mówię, – Panie, nie wiem, jakie masz plany wobec mnie i nie należę do tych, co potrafią się „oddać”, ale wierzę, że masz wobec mnie jakieś.
Co dalej z Firmą?
Kilka miesięcy wcześniej rozważaliśmy trzy scenariusze. Zamknąć firmę. Zwolnić połowę ludzi i ograniczyć portfolio, czy jednak zaryzykować i przetrzymać ten tajfun, który dopadł naszą branżę? Pomimo, że konto mieliśmy praktycznie wyzerowane to zdecydowaliśmy się wybrać trzeci, najbardziej ryzykowny wariant. Nie obyło się jednak bez trudnych decyzji personalnych, by najbardziej szalony wtedy scenariusz udało się zrealizować.
Musieliśmy także ponieść wynagrodzenia. Podwyżki dostali wszyscy, no prawie. Handlowcy i właściciele nie. Wyszedłem z założenia, że Ci pierwsi dzięki prowizjom od obrotu będą mogli nadrobić, Ci drudzy muszą poczekać, choć nie wiadomo do kiedy.
Po tych decyzjach zostałem na moment, który trwa do dzisiaj liderem działu technicznego. Skłamałbym, gdybym napisał, że zastałem tam stajnię Augiasza. Miałem poczucie, że potrzebne jest więcej spokoju, przewidywalności, wskazania kierunku w którym będziemy szli po załamaniu rynku fotowoltaicznego, jak się później okazało trwającego kwartał.
Zespół techniczny jest kompetentny natomiast potrzebował określenia celów, narzędzi oraz decyzji. Wychodzę z założenia, że kluczowym zadaniem menedżera jest dostarczenie odpowiednich narzędzi. Nie ma znaczenia, czy chodzi to o tzw. miękkie wsparcie, czy też odpowiedni sprzęt.
Zaangażowałem się także we wsparcie handlowe działu projektowego, który zajmuje się i budową farm fotowoltaicznych, wsparłem ofertowanie klientów, a przede wszystkim zadawałem pytanie liderce, czy są sprawy, które mogę za nią wykonać? Tu też zależało mi by dać wsparcie i by mieć w tej relacji opinię, że dowożę, to na co się umówiliśmy.
Liderka tego działu jest niezwykle ambitną osobą, wysokiej klasy specjalistą, wymagającym od siebie i nie można jej zawieść. Filarów firmy się nie zawodzi. W ocenie, którą otrzymałem później w ramach naszego autorskiego, właściwie to autorem jest jedna osoba, systemu oceny zwanego macierzą kompetencji, dostałem potwierdzenie, że nie zawiodłem. To ważne!
Praca na tych stanowiskach do tego bycie liderem całej firmy, wspieraniu sprzedaży, przejęcie od innych liderów wszystkich spraw kadrowych, by mogli się skupić na „core business” wymagała albo rozciągnięcia doby, albo skrócenia snu. Wstawałem i często jeszcze wstaje o 5:30, by ręce na klawiaturze położyć najpóźniej o 6:00.
Dzięki przejściu na system jedzenia 16/8 pierwszy posiłek jadam ok. 11.00 więc nie marnuję, jeżeli tak można powiedzieć, czasu na śniadanie. Jest to ważne, bo czas na maile mam albo wcześnie rano, albo po 20.00, gdy dzieciaki już śpią. Środek dnia wypełnia niezliczona ilość spotkań wewnętrznych z klientami, czy telekonferencji.
Kolokwialnie mówiąc, pierwsze pół roku jechałem „grubo”. Wytrzymać ze mną w domu było trudno, właściwie to z moimi humorami, które miałem jak dojrzewająca piętnastolatka.
Zrezygnowałem z weekendowych zawodów triathlonowych, bo miałem poczucie, że Niedziela musi być czasem na regeneracje, na odpoczynek, by móc od poniedziałku rano cisnąć.
Popularny triathlonista MKON promuje hasło „robisz nie płacz, płaczesz, nie rób” i tym hasłem posługiwałem się przez całe pierwsze półrocze bieżącego roku. Jesteś przedsiębiorcą to musisz cisnąć, nie ma, że boli. Musisz sobie poradzić z lękiem, bezsilnością. Więcej, musisz wierzyć, że będzie jutro słoneczny dzień, choć wszystkie prognozy mówią, że będzie lało jak z cebra. Totalnie bezsensu i totalnie nie logicznie, ale tak to działa.
Chciałem napisać przetrwałem, choć terapeuta mówi, używaj słowa przeżyłem, bo przeżyć to świadomie doświadczać. Korzystam z terapii, wygadanie się, ale też posłuchanie rad specjalisty jest wartościowym doświadczeniem. Moja aplikacja do medytacji pokazuje, że od ubiegłego roku miałem 148 sesji, mój różaniec nie pokaże ile razy trzymałem jego pojedyncze koronki choć używam go prawie codziennie.
Jesteśmy na tym świecie na chwilę, a w ostatnim czasie wielokrotnie bałem się o swoje zdrowie, czy to moje „jechanie na grubo” nie skończy się czymś nieodwracalnym. Nie myślę o śmierci, ale jakimś poważnym uszczerbku na zdrowiu. Przecież nie mam drugiego!
Piszę ten tekst wracając z targów wodorowych w Japonii, na których się znaleźliśmy, bo zostaliśmy laureatem konkursu. W przenośni a może i dosłownie jestem, na dzień 2 września, na szczycie. Rynek trochę odbił, firma złapała oddech, ja też odetchnąłem, choć praktycznie nie ma dnia bez pożaru.
Wiem, że takie przyjemne momenty są krótkie i ulotne, nie wiem co jutro się wydarzy, co mnie spotka i przyznam, czy nie dostanę jakimś sierpowym, lecz dzisiaj doceniam ten moment a także przyjemność z tego wyjazdu. Choć mam ochotę napisać, do zobaczenia w d…e i to pewnie niebawem.
I choć wiem jak tam jest i teoretycznie wiem co robić, to i tak będzie mi z tym źle i będę musiał siebie prostować na nowo.
Dodam, że z pomocą żony Hanna Borowiak jest o niebo, albo o dwa nieba łatwiej.
Ostatnie dwa zdania. Choć jestem surowy dla siebie i ludzi z zespołu, jak argentyńska wołowina i rzadko jestem ze swoich osiągnieć (tak, wiem, że to błąd) i osiągnieć Brewa – rozwiązania pełne energii (to też błąd) zadowolony, to jestem z nich dumny i cieszę się, że dali radę przeżyć te sześć trudnych miesięcy. Fajnych mam ludzi na pokładzie. Szczerze Wam dziękuję!
Dzięki, że tutaj się znalazłaś czy znalazłeś.
Maciek
PS I. Żona mówi, że tym tekstem otwieram się jak puszka sardynek. Wiem, lecz też wiem, że paru osobom pomogły moje „uzewnętrznienia”, że życie to nie instagram z filtrem, że każdy ma trudne momenty, że wielu ma podobnie. Ogarniemy. Nie ma innego wyboru. Robię to od 8 lat!